6 paź 2013

Na wstępie

   Sama nie wiem od czego zacząć. Siedzę w piżamie, czytając jakieś głupoty i słuchając w kółko tych samych utworów. Może krótko się przedstawię. Pewnie i tak zrobię z tego niezłą przemowę na dwie strony, ale co tam.
   Na imię mi Julia. Dostałam od rodziców to szczęście, że nie zaliczam się do grona tych ludzi, którzy przy pierwszym czytaniu listy obecności próbują ukryć swoją niepewność i stres. Tak, dostałam śliczne (doceniłam je dopiero z biegiem lat), szekspirowskie imię. Nieco gorzej z nazwiskiem, ale istnieje cień szansy, że kiedyś jakiś uroczy dżentelmen w urzędzie cywilnym zmieni C***** na coś lepszego. Mój rocznik to 98. To ten ostatni rok między dryblasami, a małymi, palącymi papierosy w krzakach (tylko, żeby mama nie widziała!) krasnalami. Niestety i tak mam tylko 160 cm. Tak niewiele brakuje mi, żeby być modelką. No może jeszcze tylko przeszczepu twarzy, ale to by się dało załatwić. Nie żartuję, w tym i ubiegłym wrześniu naprawdę byłam przerażona jakie skrzaty przydreptały z piórnikami z Hannah'ą Montaną do mojej gimbazy. Jak widać nie tylko wzrost się zaniżył między dwoma pokoleniami...
   Kontynuujmy. Zaczynam trzecią klasę gimnazjum. Gimnazjum, którego nienawidzę. To dlatego, że jestem ewenementem. Poszłam do szkoły katolickiej jako przykładna (prawie) wierząca, a kończę ją jako protestantka. Do tego jednakże za chwilę wrócimy.
   Wybieram się na bio-chem. To absurd, że w tym wieku mamy już decydować o swojej przyszłości. Mam jednak to szczęście, że zdążyłam za w czasu zdecydować się na to, kim chcę być w życiu. Chciałabym być lekarzem medycyny natusralnej (życzcie mi powodzenia, skoro jestem humanistką). Nie dlatego, że kocham biologię czy chemię. Też nie dlatego, że obejrzałam wszystkie odcinki dr-a House'a. Ja chcę po prostu udowodnić wszystkim, że mam rację. Mam rację co do tego, że medycyna konwencjonalna tworzy z nas uzależnione od leków i ich twórców kaleki. Nie mam w zasadzie zbyt wiele do stracenia. Przecież i tak skończę jako kupa prochów, więc albo wniosę coś do świata, albo przejdę przez życie jakbym nie istniała i nikt o mnie nie będzie pamiętać (mocne słowa jak na 15-latkę). Kiedyś szerzej to rozwinę.
   Może coś na temat mojej wiary. Od małego miałam głębokie poczucie istnienie Boga. Nie przez rodziców, oni nigdy mi tego nie wbijali do głowy - wręcz przeciwnie, są prawie ateistami, przez co mam na myśli taki typ katolików (90%), którzy nimi są, bo tak zostali wychowani i taka jest "tradycja" (bardzo nie lubię tego słowa). Słyszałam po prostu o "cudach, niewidach" i innych demonach. Wiedziałam więc po prostu, że "coś" musi być, skoro na świecie dzieją się nadnaturalne rzeczy. Oczywiście bardzo się tego bałam. Dopiero potem moja wiara wynikła z RACJONALNEGO (tak, właśnie racjonalnego!) myślenia. Ufałam wtedy jednak księżom i czułam coś w rodzaju strachu przed Nim, bogobojności. Dotąd czuję to samo zawsze, gdy czuję, że znowu postępuję nie tak, jak powinnam. To się oczywiście nazywa sumienie. Jednak dla kogoś, kto jest świadomy Tego Kogoś, kto wszystko widzi, przybiera to nieco inny rodzaj odczuć. O tym chyba też kiedy indziej...
   No więc w jaki sposób zmieniłam swój tok myślenia? Otóż wyjaśnijmy wpierw coś sobie. Mam ogromny szacunek do ateistów, dlatego że są to ludzie prawdziwie myślący, a nie przechodzący przez życie właśnie niezauważalnie, bezmyślnie (tzw. "urodzeni by umrzeć"). Sama byłabym obecnie ateistą, gdybym nie miała tego szczęścia, że poznałam kilka prawd. Ateiści są więc świetnymi ludźmi, tylko po prostu nikt nigdy nie pokazał im pewnej rzeczy, która jest ukrywana i tamowana przez media oraz oficjalną "naukę". To normalne, że nie wierzymy w Biblię, skoro nauka pokazuje nam, iż jest ona fałszywa w Starym Testamencie (uwaga, za chwilę udowodnię że to nieprawda!), a skoro część tego pisma jest fałszywa, to skąd możemy mieć pewność że cała reszta jest prawdziwa i iż Jezus rzeczywiście kiedykolwiek istniał? Odpowiedź jest prosta: Stary Testament jest w 100% książką historyczną. Zanim naciśniesz krzyżyk w prawym górnym rogu, wysłuchaj do końca drugiej strony, proszę. Nie znoszę ludzi, którzy najzwyczajniej w świecie NIE CHCĄ dowiedzieć się czegoś nowego. Nie wiedzą, że ta rzecz może naprawdę odmienić ich życie i postrzeganie danego tematu. Czasami warto poświęcić na coś parę minut, żeby nawet przeczytać to i nie zgodzić się ze zdaniem autora - warto jest budować w ten sposób WŁASNE myślenie.
   Jeżeli nadal ze mną jesteś, drogi czytelniku, to spróbuj wytężyć wszystkie zmysły i złapać jak najwięcej informacji, które postaram się ci przekazać jak najprościej i najkrócej. Od kilku wieków do nauki (obecnie to już jest raczej pseudo-nauki) wprowadzono takie coś jaki uniformitalizm. Jest to teoria (bez żadnych dowodów uznawana za fakt), iż świat i Ziemia ma miliardy lat (czy ile oni tam sobie dodają każdego roku). Ta teoria na zawsze położyła kres Biblii i doprowadziła do masowej utraty wiary. To logiczne, iż skoro Pismo Święte się myli w jakimkolwiek miejscu, to reszta też musi być fałszywa. W dalszej konsekwencji za tą teorią poszła teoria ewolucji (zanim dojdziemy do końca, uwierz mi, na nią również NIE MA ŻADNYCH dowodów). Obie te teorie opierają się na błędnych wnioskach wyciągniętych z obserwowanych znalezisk. Jedynym sposobem, abyś to zrozumiał i zobaczył dowody na... brak dowodów na obie te teorie, to obejrzenie TEGO filmu lub seminarium dr-a Kenta Hovinda (to właśnie dzięki niemu naprawdę uwierzyłam w Boga). Proszę, tylko nie sugeruj się śmieszną muzyką (mnie przynajmniej wydaje się ona zabawna jak dialogi puszczane podczas lekcji niemieckiego) - wysłuchaj drugiej strony do końca, a potem dopiero ustosunkuj się do tego, co obejrzałeś.
   Ja również jeszcze kilka lat temu zadawałam sobie takie pytania, kiedy książka od biologii czy film oglądany z tatą na Animal Planet, przedstawiał mój rozwój od małpy do człowieka (ba, od ameby a nawet kamienia!). Dziś pewnie powątpiewałabym w istnienie biblijnej Trójcy Świętej. Znacie pewnie te wymowne odpowiedzi księdza na lekcji religii, kiedy pytacie się o powstanie świata? "Nie wszystko z Pisma trzeba brać dosłownie." - nic dziwnego, że ludzie nie wierzą w Boga i unikają kleru. No, tego drugiego ja akurat też unikam.
   Jeżeli przebrnąłeś przez to wszystko, łącznie z filmem, a nadal masz wątpliwości, pokażę ci jeszcze kilka powodów, dla których mam pewność, że Bóg opisany w Piśmie Świętym jest Tym Jedynym, Prawdziwym Bogiem. Po pierwsze - na świecie zdarzają się... demoniczne opętania i mistyfikacje. Jeżeli istnieje diabeł, to logicznym jest, że musi posiadać również swojego przeciwnika. Jeśli pokazane w horrorach historie wydają ci się śmieszne i nie wierzysz w nie, to... polecam ci powrócić do linku, który podałam wcześniej albo zacząć uprawiać przez miesiąc jogę i sprawdzić co się będzie powoli z tobą działo. Albo lepiej nie! Odwołuję to drugie.
   Po drugie - po prostu zwykłe, logiczne myślenie odrzuca możliwość powstania czegoś z niczego. Czy wiesz, że teoria wielkiego wybuchu opiera się na założeniu, iż nicość wybuchła, a potem utworzyła się wielka, wrząca zupa, która nagle dostała znikąd tchnienie życia i tak oto jesteśmy. Ta dam! Doprawdy piękna bajka. Człowiek zdrowo myślący od razu odgadnie, że coś musiało dać początek życiu, coś musiało stworzyć materię. Nic nie bierze się znikąd. Chyba nie jesteś jednym z tych, którzy wierzą, że ze starych szmat powstają szczury, a z pozostawionego mięsa samoistnie wylęgają się robaki?
   Po trzecie - drogą eliminacji pozostaje nam tylko religia chrześcijańska. Skoro wiemy, że "ktoś" lub "coś" musiało stworzyć świat, co jest logiczne, czy tego chcemy czy nie, to teraz mamy do wyboru kilka opcji. Właściwie to pozostaje tylko jedna, a teraz otóż dlaczego. Otóż dlatego, że wszystkich założycieli religii oprócz religii biblijnej łączyło jedno - mieli ogromne problemy duchowe, a dokładniej posiadali cechy ludzi opętanych lub jak kto woli - chorych psychicznie. Tak, dokładnie tak. Budda, założyciel mormonów, Mahomet czy twórca innej znanej religii, borykał się z nękaniami paranormalnymi. Zapewne nie wiedziałeś, że Mahomet sam uważał, że jest nękany przez demony i dopiero jego żona wmówiła mu, że wszystko jest w porządku i że on sobie coś ubzdurał. Radzę ci porządnie przestudiować historię życia wszystkich tych "proroków". Pewnie nie wiesz również, że wszyscy mnisi, znani ze swojego nadludzkiego wręcz spokoju, w rzeczywistości mają także problemy duchowe. Nie bez powodu wspominałam wcześniej coś o jodze...
   Teraz wróćmy do mojej własnej historii. W momencie, kiedy odkryłam prawdę ukrywaną przez wszystkich nieświadomych ludzi przede mną, zaczęłam bardziej interesować się tym tematem. Odkryłam jak niewiele wspólnego kościół katolicki ma z Bogiem opisanym w Biblii. Początkowo trudno było mi uwierzyć, że Maria, jej figurki i cała horda świętych "od każdego problemu", a nawet sam krzyż, wcale nie powinni być czczeni (zauważyłeś podobieństwo między mitologicznymi bogami od każdej sprawy, a świętymi katolickimi i aniołkami, hm?). Wreszcie po własnych rozważaniach, wielu przejrzanych materiałach łącznie z samą Biblią (nie utnijcie mi teraz tylko głowy, ale przyznam się szczerze, że nigdy nie przeczytałam jej całej), znalazłam ostateczną odpowiedź na najtrudniejsze życiowe pytanie. Wyznałam biblijnemu Bogu swoją wiarę i grzeszność oraz zaczęłam uczęszczać do zboru baptystycznego. Po kilku miesiącach go opuściłam, kiedy zobaczyłam, że to, co jest w nim głoszone również nie prowadzi do niczego dobrego ani czczenia biblijnego Boga (jeśli jesteś protestantem, to pewnie słyszałeś gatki w stylu Joyce Meyer o pieniądzach i "wierze dającej wszystko, co tylko zapragniesz" - nie nabierajcie się na to). Obecnie jestem... wolnym, wierzącym człowiekiem! W porządku, ogranicza mnie tylko kodeks karny i polska konstytucja...
   To nie zmienia jednak tego, że nadal mam tylko 15 lat. A już tyle filozoficznych rozmyślań za sobą...
   Bałam się, że ten post będzie taki długi. Może jeszcze zmieści się parę słów wyjaśnienia.
   Gratuluję ci, jeżeli dotrwałeś aż tutaj. Naprawdę, nie sądzę, żeby ktokolwiek w tym miejscu jeszcze czytał moje wypociny. Wielka szkoda.
   Ten blog to taki swoisty kłębek. Okropnie poplątany kłębek myśli młodej hipsterki (podobno nawet moja religia jest hipsterska, bo mało ludzi ją wyznaje, a ubiór, muzyka i zainteresowania to już w moim przypadku klasyczne hipsterstwo - to nie moje słowa, ale traktuję to jako komplement), której wydaje się, że odkryła całą prawdę na temat otaczającego ją świata. Dla twojej wiadomości - nie noszę zerówek, nie noszę żadnych okularów ani soczewek mimo dużej krótkowzroczności (po prostu lubię być krety... kretem!).
   Resztę dociągnę gdzieś w następnym poście.